Znalazłam swoją analizę na necie - wizję, którą opisałam dość dokładnie..
.przekazałam ją Marcie....
1. Maja Danilewicz:
"...Mnie jednak w tej sprawie zainteresował głównie opis działki, na której mogło
dojść do zbrodni. Była ona bardzo podobna do miejsca, gdzie mieliśmy trafić za
kilka godzin. Przypomniała mi się wówczas wizja, która otrzymaliśmy późną
jesienią 2015 roku. Jej autorką była Maja Danilewicz, jasnowidzka często
współpracująca z policją przy poszukiwaniu osób zaginionych. Na szczęście
Marta miała wizję Mai w telefonie. Odczytujemy ją:
„Jest bardzo wcześnie rano. Widzę auto koloru jasnego, popiel metalic…
przód auta taki łagodny, bez kantów. Samochód ma jasną tapicerkę. Pod
lusterkiem dynda jakaś ciemna, brązowa maskotka, jakby miniatura rękawicy
bokserskiej. W aucie jedzie dwóch mężczyzn, kierowca ma na głowie czapkę
z daszkiem koloru popielatego, taką szarą, odcień ciemniejszy, na daszku białe
litery, na boku czapki z lewej strony koło daszka napis, który zaczyna się na
literę M. Chłopak ma zakola i długi nos. Ten z tyłu mówi do niego: »PAWEŁ«.
Gość z tyłu jest pakerowaty, taki trochę mięśniak, tatuaż na ręce lewej od
ramienia do przegubu dłoni. Tatuaż gęsto nadrukowany, nie widzę, co jest na
tym tatuażu. Siedzi rozkraczony po lewej stronie na tylnym siedzeniu. Obok
widzę dziewczynę, blondynkę, leży bez siły, żyje jeszcze, oddycha, rusza się
lekko, łapie powietrze resztkami sił. Wiem, że jest odurzona. Widzę ulicę
asfaltową, ona jest taka wąska. Auto jedzie po bocznej drodze, na początku
widzę, jak jadą koło jakiegoś wału. Ten wał jest po prawej stronie kierowcy.
Zatrzymują się, ten w czapce wychodzi z auta przed studzienką i próbuje ją
otworzyć, z prawej mają wał lub żywopłot. Czują się bezpieczni, że nikt nie
będzie ich widział. Ale pokrywa nie da się podnieść. Jadą dalej w zupełnym
milczeniu, nikt nic nie mówi. Widzę ulicę, słyszę charakterystyczny odgłos
stukania kół po deklach tych studzienek na ulicy. Zatrzymują się koło posesji,
która jest ogrodzona siatką i na niej plecie się żywopłot lub dzikie wino. Gęsto
zarośnięta jest ta siatka, jest taka zatoczka, gdzie można się zatrzymać przy tej
posesji, obok stoi coś brązowego, coś jak blaszak, garaż – tam śmierdzi…
dziwny zapach czuję, nie jest to też zapach benzyny lub ropy. Coś jak chlor?
Takie duszące. Proszę Iwonę, żeby mi pokazała, jaka to ulica. Pokazuje mi napis
na tabliczce wiszącej na siatce: „Kon…”, dalej nie widzę, ponieważ jest
zarośnięta i zasłonięta czymś pnącym, jakby dzikim winem. Ten z tyłu mówi:
»K---a, zostały jej buty, co robimy?«. Kierowca spokojnym głosem odpowiada:
»Wywal je do tego stawu, nikt ich nie znajdzie«. Staw jest po stronie kierowcy.
Później widzę, jak z tej ulicy skręcają w prawo i dojeżdżają do jakiejś głównej
drogi. Ten z tyłu ma krótkie portki, takie do kolan, widzę jego grube nogi,
owłosione nogi, jest rozwalony na siedzeniu. Twarz ma okrągłą, jest łysy,
wygolony. Miał wtedy czarne adidasy i jakieś durnowate skarpetki, do niczego
nie pasowały. W tym aucie był koc w kratkę zieloną, jasno zieloną i białą. Ten,
co prowadził auto, sprawia wrażenie cichego i spokojnego na co dzień, ale to
lepszy s-------n. Nie ma skrupułów, taka władza wykonawcza, jakby trochę
psychol. Ja go widzę tylko z boku. Wracam jeszcze raz w to miejsce i szukam
Iwony. Pokazuje mi mały stawik, coś jak oczko wodne, obok rośnie młode
drzewko z pobieloną korą. To jest na posesji, tam jest brudno, wszystko stare,
jakieś resztki szklarni czy szopy na narzędzia, jakieś byle jak posklecane altanki,
obite dyktami. Wiem, że tam rzadko ktoś przychodzi” – przeczytała Marta.
Skontaktowaliśmy się jeszcze telefonicznie z Mają Danilewicz. W rozmowie
ze mną dodała jeszcze:
– To miejsce raczej dzikie, ale blisko ludzi, w którym szuka się tylko
powierzchownie.
W Gdańsku są tylko cztery ulice, których nazwy zaczynają się tak jak w wizji
jasnowidzki: Konkordii, Konopnickiej, Konrada Wallenroda i Konwalii. Tylko ta
ostatni sprawia wrażenie dzikiej.
Znajduje się na ogródkach działkowych nieopodal stadionu Energa Arena. To
zaledwie kilka kilometrów od parku Reagana i domu Iwony Wieczorek.
Jedziemy tam w czwórkę. Towarzyszą mi Marta Bilska, Aldona Błaszczyk-
Szostak i Monika Jońska.
Gdy po raz pierwszy zjechaliśmy z ulicy Kochanowskiego nieco w dół do
ulicy Klonowicza i dalej do Konwalii, nie spodziewałem się wówczas, że będę
wracał w to niezbyt atrakcyjne miejsce kilkanaście razy.
Gdy po raz pierwszy, jeszcze w kwietniu 2016 roku, przyjechaliśmy na ulicę
Konwalii, dziwne wrażenie zrobił na nas stukot dekli pod kołami samochodu.
Był to bardzo nienaturalny odgłos. Zatrzymałem samochód, obawiając się, że
uszkodziłem zawieszenie. Moje pasażerki poczuły się również nieswojo.
Wysiedliśmy z auta, był pogodne popołudnie. Wreszcie po kilku ponurych
kwietniowych dniach pojawiło się słońce.
– Widzicie to? – zapytała Marta, wskazując na porośnięty pnączami płot
z siatki, na którym wisiała sfatygowana przez czas i ludzi tabliczka z napisem
„ul. Konwalii”.
Byliśmy w miejscu, które przypominało nie tylko wizję Mai Danilewicz, lecz
także relacje innych osób, które zeznawały o uprowadzonej i wywiezionej na działki.„